Odcinek 3 - opublikowany
24.09.2002. - Turbulencje, a potem spokoj
Po
wielu trudach podrozy, przesiadkach, nerwach czy aby w dobra bramke
przeszlam, czy mam ze soba wszystko, czyli plecack, aparat i torebke
na bilety i forse (jestem naturalna blondynka ;)), wyladawalam w
Perth. Ale nim zaczne pisac o lokalnych wrazeniach, chcialabym sie
podzielic wspomnieniami z lotu z Helsinek do Singapuru.
Niezle bujalo, to chyba
zbyt delikatnie nazwane. Najgorzej bylo pod koniec lotu, kiedy ruszylismy
z Bangkoku (mielismy tam miedzyladowanie). W samolocie tylko my
- ja i moj poznany na lotnisku w Polsce towarzysz Mikolaj, i Azjaci.
Gdy samolot wystartowal
zaczely sie dziac dziwne rzeczy. Kiedy trzeba bylo zapiac pasy,
cale towarzystwo ruszylo do toalety. Personel pokladowy uwijal sie
jak mogl, zeby powstrzymac ludzi przed wstawaniem. Ale na nic bylo
upraszanie przez mikrofon i indywidualne prosby. Kiedy pasy mozna
bylo juz odpiac, wszyscy siedzieli spokojnie na swoich miejscach.
Ale kiedy znow pojawil sie komunikat zapiac pasy - ludzie ruszyli
do toalet. Dziwne bylo to wszystko, ale najgorsze mialo nadejsc
za chwile. Gdy znalezlismy sie w wielkiej chmurze, samolot wpadl
w ogromne turbulencje. Miotalo nami potwornie. Przed oczami stanely
mi wszystkie katasrofy lotnicze, poczawszy od tej w latach 80-tych,
kiedy samolot rozbil sie w lasach kabackich, po WTC itp.
Ja blada jak przescieradlo
ze strachu, Mikolaj - bo buja. Ja lek przed zblizajaca sie katasrofa
(skrzydlo w samolocie wygladalo, jakby mialo sie zaraz urwac), Mikolaj
lek przed ewewntualnymi torsjami. Tak przez godzine. Ale udalo nam
sie wyladowac z fasonem. Kiedy wylandowalismy czulam ile warte jest
zycie. Lot z Singapuru do Petrh byl pestka, malum pikusiem, w porownaniu
do wszesniejszego.
Perth przywitalo mnie deszczem,
chmurami, wiatrem i 15 stopniami ciepla. Pierwszy dzien, byl jak
sen. Poplataly mi sie godziny, wciaz zylam czasem europejskim. Zmeczenie
i aklimatyzowanie sie mojego organizmu do nowego klimatu, dawalo
o sobie znac, przez caly pierwszy dzien. Dzis, jest mi juz latwiej.
Mieszkam u mojej rodziny,
w pokoju z pieknym widokiem na city (tak wszyscy tutaj mowia na
centrum, nawet jesli przyjechali do Perth dwa dni temu). Kilka wiezowcow,
wyrastajacych z plaskiego raczej Perth, najpiekniej wyglada pod
wieczor. Sa pieknie oswietlone, na tle kolorowego nieba.
Rzeka, do ktorej mam 10
minut spacerem nazywa sie Swan River - Rzeka Labedzi. Oprocz mew
i czarnych ptakow z czerwonymi dziobami, widzaialam na niej czarnego
labadzia. Bardzo piekny i dumny ptak. Trawniki, przy parku obok
rzeki, wygladaja jakby na noc byly zwijane. Tak miekkiej i idealnie
przystrzyzonej trawy nie widzialam nigdzie. Wygladala jak sztuczna.
Wszystko w Perth jest czyste.
Male domki, ktore ciagna sie przez cale miasto, oprocz city, wygladaja
jak domki z bajek. Kraina cudowna, ludzie sympatyczni, az budza
niepokoj. Znow wroce na chwile do mojego lotu do Australii. Kiedy
w Singapurze wsiadlam do samolotu australijskich lini lotniczych
Quantas, cala zaloga miala przyklejone usmiechy do twarzy i tak
przez 4 godziny lotu. Troche to niepokojace bylo, bo trudno utrzymac
usmiech az tak dlugo.
Pasazerowie rowniez zadowoleni i usmiechnieci, szczegolnie jak zaczeto
rozlewac alkohole. Nie wiem czemu cala sytuacja byla dla mnie troche
niepokojaca. Moze zmeczenie, moze inne przyzwyczajenia (w Polsce
nieczesto obcy ludzie usmiechaja sie do siebie), moze po prostu
nigdy nie wiedzialam tyle osob tak zadowolonych z siebie. W Perth
jest podobnie, choc mijajacy mnie przechodnie tylko czasem sie usmiechaja.
Ranki jak do tej pory,
zawsze sa przepiekne. Za kazdym razem budzi mnie spiew papug, ktore
zyja sobie w palmach lub kwiatach. Na razie koncze bo jade z ciotka
nad ocean. W nocy chyba byl sztorm.
|