Piotr Poznanski
ODCINEK 1
Moja
przygoda z Australia zaczela sie gdy mialem 18 lat. Na urodziny
dostalem od swojej dziewczyny album, a w nim zdjecia z widokami
jakich nigdy wczesniej nie widzialem nawet w najefektowniejszych
filmach science-fiction. Wielkie przestrzenie, czerwone pustynie,
ogromne kamienne kaniony, niekonczace sie slone jeziora, najstarsze
na ziemi lancuchy gorskie. Zas w samym srodku kontynentu cos kompletnie
nieziemskiego - Ayers Rock... Album byl z dedykacja: "kiedy tam
bedziemy?". Po pewnym czasie okazalo sie, ze nici z naszego wspolnego
wyjazdu i w ogole z dalszych wspolnych planow zyciowych. Nie przekreslilo
to jednak moich postanowien, ze kiedys musze tam byc. Zanim to sie
stalo, wyruszalem w coraz dalsze rejony swiata, a zrealizowanie
marzenia znalezienia sie u stop swietej gory Aborygenow zajelo mi
rowno 10 lat. Po skonczeniu studiow, w trakcie dobrze rozwijajacej
sie kariery zawodowej w jednej z warszawskich firm, znudzony rutyna
codziennego zycia postanowilem, ze teraz albo nigdy. Po krotkich
przygotowaniach, razem z trojka znajomych wyruszylem na podboj tego
odleglego i tajemniczego kontynentu. Hm, trojka znajomych to za
wiele powiedziane. Poznalem tych ludzi na kilka miesiecy przed wyjazdem
gdy znalazlem ogloszenie na tablicy informacyjnej w sklepie turystycznym.
Szukano kogos do wspolnej podrozy po Australii. Skorzystalem. W
sklad wyprawy weszli: Slawek "kierownik wycieczki", pani Stefania
- doswiadczona turystka i kolekcjoner, Piotrus "model" bo lubil
byc fotografowany, no i ja Piotrek " kierowca", a przez pania Stefanie
nazywany rowniez (ale tylko za plecami) "banbaryla", nie wiedziec
czemu.
SKLAD WYPRAWY
DARWIN
We wrzesniu 1999r wyladowalismy w Darwin na polnocy Australii. Wilgotny
klimat dawal nam sie niezle we znaki choc swoj "tropikalny"
chrzest przeszlismy juz wczesniej w Singapurze.
Pierwsza rzecz, ktora atakuje przyjezdnych to bojna zielen wokol
lotniska i duszne powietrze z charakterystycznym zapachem drzew
eukaliptusowych. Ten zapach bedzie towarzyszyc nam przez spory kawalek
naszej wyprawy i na zawsze juz bedzie mi sie kojarzyc z Australia.
Australijczycy okazuja sie bardzo otwartymi i wyrozumialymi ludzmi.
Na lotnisku bez problemu swoim lamanym angielskim dowiedzialem sie
jak zadzwonic do Polski, a przedstawiciel jednego z towarzystw rent-a-car
nie baczac na interes wlasnej firmy uprzejmie wyjasnil nam jak mozemy
dostac sie do miasta bez korzystania z taksowki i wynajmownia samochodu.
Niebawem stanelismy u progu jednego z licznych w miescie backpacers.
Darwin, 80-tysieczna stolica Terytorium Polnocnego.
Mimo braku wiekszych atrakcji turystycznych (nie ma nawet plaz),
ale ze wzgledu na swoje polozenie miasto jest duza baza wypadowa
dla globtroterow. Specyficzny tropikalny klimat regionu ksztaltuje
rytm zycia tak odmienny od reszty metropolii australijskich. Wrzesien
jest tutaj pora deszczowa. Dni sa upalne, wilgotne i co chwila leje
deszcz, a slonce nawet zza chmur, daje niezle popalic. W zwiazku
z tym, w ciagu dnia ulice pustoszaly i mielismy niezla lamiglowke:
gdzie pochowali sie mieszkancy tego miasta duchow? Po ulicach paletali
sie tylko tacy turysci jak my i troche Aborygenow wyraznie odporniejszych
na surowa pogode, a poza tym uchodzcy ze Wschodniego Timoru gdzie
wlasnie powstawalo w bolach nowe panstwo. Na szczescie sklepy mialy
sprawnie dzialajaca klimatyzacje i tak jakos udawalo sie nam przetrwac.
Dopiero wieczorem, po zachodzie slonca w licznych pubach, restauracjach
i klubach zaczynala sie zabawa. Z przyjemnoscia mozna bylo napic
sie chlodnego piwa i popatrzec na miejscowe towarzystwo.
PAPUGI W DARWIN
SAMOCHOD
Po kilku dniach mielismy juz samochod, ktory zakupila i sprowadzila
z Adelaide nasza australijska znajoma Gosia, ktora dolaczy do nas
na tydzien w miasteczku Katherine. Jak juz wczesniej wspominalem,
poznalem sie z pozostala trojka na kilka miesiecy przed wyjazdem
i stad wiele nieporozumien i niedociagniec w naszej wyprawie. Na
miejscu okazalo sie, ze bede jedynym kierowca bo tylko ja spelnialem
nastepujace warunki: mam prawo jazdy i nie boje sie kierowac lewa
strona. Choc tak naprawde moje jedyne doswiadczenie z ruchem lewostronnym
to jazda rowerem w farmerskich rejonach srodkowej Anglii. A i tak
zawsze na rondach sie zapominalem i skrecalem w prawo... Pozostalym
czegos brakowalo tak tez dwa miesiace spedzilem za kolkiem sam,
przed czym przestrzegam tych, ktorzy planuja tak zwariowana wyprawe
jak nasza.
Nasz Nissan Skyline Station Wagon (kombi) mial wszystko co trzeba:
duzy bagaznik, radio, klimatyzacje, automatyczna skrzynie biegow,
bull bar (ochronna krata na przodzie samochodu w razie zderzenia
z kangurem). Po kilku dniach okazalo sie, ze mamy rowniez dziure
w dachu, dokladnie nad siedzeniem kierowcy czyli nad moja glowa.
Slawek byl mozgiem calej wyprawy. Mial wczesniejsze doswiadczenia
z Australia robiac tzw petle wschodnia przez Qeensland. To on zorganizowal
cala wyprawe, a teraz dzielnie siedzac obok kierowcy wybieral kierunki
naszej wyprawy i zabawial reszte wycieczki z tylnego siedzenia.
KAKADU
Pierwszym celem po opuszczeniu Darwin byl Kakadu National Park.
Kakadu to miejsce pradawnych naskalnych malowidel Aborygenow, bujnej
tropkalnej roslinnosci oraz dzikich zwierzat. Mozna tam podziwiac
stada dzikich papug Kakadu albo olbrzymich dlugosci krokodyli wylegujacych
sie na konarach zatopionych drzew (robi wrazenie!). Te ostatnie
ogladalismy podczas wycieczki statkiem po Zoltej Rzece.
Pierwszego dnia, po przybyciu na pole biwakowe w okolicy Ubirr Rock
i rozbiciu namiotu oraz rozpoczeciu malej imprezy, musielismy sie
natychmiast zwijac. Okazalo sie, ze nie sprawiajacy duzego wrazenia
strumyk przez, ktory przejechalismy po drodze, nagle tak rozlal,
ze niedlugo bedziemy odcieci od reszty swiata. Miejscowy ranger
stanowczo zaproponowal odwrot i tak tez sie stalo. Rzeczywiscie,
strumyk zamienil sie w rwacy potok i w ten sposob przezylismy pierwsza
przygode zmagajac sie z miejscowymi prawami natury. Jak sie okazalo,
to byl dopiero poczatek calej zabawy. W poszukiwaniu kolejnego noclegu
zlapala nas taka ulewa, ze musielismy zatrzymac samochod bo wycieraczki
nie nadazaly a na mnie lalo sie z dachu. W koncu dobrnelismy do
jakigos opuszczonego miejsca biwakowego. Oczywiscie o rozbiciu namiotu
w zaistnialych warunkach nie bylo mowy i spedzilismy noc w jedynym
suchym miejscu: toalecie publicznej. Niestety za dnia tez nie moglismy
podziwiac okolicy ani nawet spokojnie zjesc bo wraz z kesem kanapki
polykalo sie co najmniej 5 much. Kiedy zas nadchodzil upragniony
zachod slonca i uprzykliwe muchy odlatywaly, zaczynaly wyaltywac
ze swoich kryjowek miliony moskitow. I wtedy juz nie bylo zmiluj
sie, trzeba bylo siedziec w goracym namiocie.
Na dodatek, nagle okazalo sie, ze gdzies w tym zamieszaniu zgubilem
okulary i od teraz musze zaczac nosic szkla kontaktowe, ktore wziolem
ze soba z Polski choc nigdy wczesniej ich nie zakladalem. To byl
prawdziwy koszmar, ale jako kierowca, kazdego ranka, nie wazne czy
wyspany czy nie, po prostu musialem je upchnac na zaczerwienione
oczy.
Dodam na koniec, ze mielismy problem z silnikiem i musielismy oddac
samochod do przegladu, tak wiec nie wspominalismy najlepiej Kakadu.
peterpoznanski@yahoo.com
|