Odcinek 13 - opublikowany 06.07.2002. - Miasteczko jak Alice Springs
Wyprawa Radka - relacja bezposrednia
|
|
Wstep |
> |
Pomysl,
poczatki, wizy, bilety |
> |
Australia,
z czym to sie je? |
> |
Zbieranie
kwitow |
> |
Jak
pokonac te trase? |
> |
Dzien
wyjazdu |
> |
A
jednak kraina Oz naprawde istnieje |
> |
Za
kolkiem, z Sydney do Bega |
> |
SMS
z Port Fairy, Jedziemy dalej |
> |
Adelaide |
> |
Miasteczko
jak Alice Springs |
> |
SMS
ze szczytu Uluru, Dziennik z Alice |
> |
SMS
znad oceanu, Z Czerwonego Centrum do tropikalnych plaz |
> |
SMS
z drogi, brzegiem Pacyfiku w dol, Rozkosze i cuda |
> |
SMS
z punktu wyjscia, |
> |
SMS
z Frankfurtu - Europa, Europa!!
SMS z Poznania - Godzina powrotu
Juz w domu |
> |
Zakonczenie
i podsumowanie |
|
05.07.2002
Dotarlismy do Alice Springs. Ghan okazal sie bardzo przyjemnym srodkiem
transportu (tym bardziej za cene, jaka zaplacilismy za bilety). Wczoraj w
Adeli, na dworcu Keswick, pozegnalismy sie ze Stanem, ktory nas odprowadzil i
zasiedlismy w tej legendzie.
Wagon klasy ekonomicznej - tak jak w samolotach sa tu klasy zwane "Gold
Kangaroo" (super wypas, odpowiednik first class), Red Kangaroo (business
class) i wlasnie ekonomy - skladajacy
sie z korytarzyka przedzielajacego dwa rzedy siedzen, jak w malym samolocie
wlasnie. Podobnie jak w samolotach, rowniez tu oddaje sie glowny bagaz do
przedzialu bagazowego, do kabiny zabierajac podreczny. Z powodu sporego
oblozenia, zwiazanego z poczatkiem ferii, dokladano do skladu wagony.
Przetaczanie szlo sprawnie, mimo to pociag ruszyl o 16.00, z godzinnym
opoznieniem.
W wygodnych fotelach z rozkladanymi oparciami siedzielismy sobie jak paniska.
Pociag toczyl sie sprawnie, zapadl zmrok i wystartowalo telekino. Puszczono na
malych telewizorkach, podwieszonych pod sufitem, rodzinny filmik "Stuart
Malutki". Wprawdzie widzialem go juz pare razy z Aleksem, moim synem, ale
obejrzalem z przyjemnoscia. W naszym wagonie panowal spory ruch, ludzie
przechodzili do sasiedniego, ze sklepikiem, stolikami i palarnia. Troche to
przeszkadzalo, wracajac przetaczali przez wagon smrod papierochow, strasznie
intensywny. No, ale przeciez to tez ich prawo (palic, nie roztaczac smrod :))
).
Podrozni, z ktorymi dzielilismy wagon, to mieszanka roznych typow, pelen
przekroj wiekowy. Byli rodzice z malymi dziecmi, paru obiezyswiatow w
obszarpanych kapeluszach (cholera, w moim nowiutkim wygladam jak marna
podrobka trapera!), Aborygeni na bosaka, porozumiewajacy sie w swoim narzeczu
i duzo mlodziezy w spodniach z krokiem
przy kolanach. Co ciekawe, mimo, ze w wagonie obok mozna bylo kupic piwo, nikt
sie nie zataczal, zadnych awantur czy niemilych zachowan, pelna kultura.
W pociagu mozna bylo takze skorzystac z prysznica (do wypozyczenia recznik) i
bardzo pomyslowych toalet. To taka ciekawostka, w toalecie jest stalowa
sciana, z ktorej doslownie wyciaga sie jak szuflade klozet, pozniej chowa sie
go i wyciaga umywalke. Bardzo praktyczne i oszczedzajace miejsce.
Noc jak noc, spanie na pol-lezaco nie bylo zle, ale szczytem komfortu bym tego
nie nazwal. O 22.30 pogaszono swiatlo, zapanowala cisza nocna. Wprawdzie
ludzie nadal sie krecili, a Ghan strasznie trzeszczal w szwach, dalo sie
pospac.
Rano nagroda, wschod slonca nad stepem - po horyzont jak okiem siegnac same
krzaki i czerwona ziemia, i pierwszy blysk slonca w miejscu styku niebosklonu
z ziemia. Fantazja! Caly czas za oknem pustka, w okolicach 10 rano pierwsze
znaki zycia, linia energetyczna i wreszcie Alice!
Na dworcu troche czekania na bagaze, w rzadku ustawieni naganiacze z tablicami
wychwalajacymi zalety ich hoteli, schronisk czy tzw Backpacker's Resorts.
Zanim odebralismy plecaki, mielismy zalatwiony nocleg i transport -
sympatyczny brodacz z hostelu Toddy's (44 A$ za dwojke) zapakowal nas do
niewielkiego busa i dowiozl na miejsce. Fajnie, sympatycznie, w recepcji
internet (wprawdzie nie w postaci komputera, tylko kiosku z dziwna
klawiaturka, ale zawsze).
Jest skwar, bardzo piecze slonce, zadnej chmurki. Z radoscia zalozylismy
krotklie spodenki i T-shirty Poszlismy do centrum. Pieszo, bo Alice to
miasteczko niewielkie. Centrum, szumnie zwane Central Business District CBD,
to doslownie pare ulic na krzyz, najwyzszy budynek - dwupietrowy. Na
szybko polknelismy po bule w McDonalds, odwiedzilismy Greyhounda (wycieczka 3
dni do Uluru i Kings Canyon, z przewodnikiem, ale bez noclegow i jedzenia
- 251 A$ za osobe) i pare wypozyczalni aut (ok. 120 A$ za dobe + paliwo).
Nie zdecydowalismy sie na zaden wariant, poki nie dostrzeglem autka z napisem
Outback Rentals, owned & operated by Alice Springs Community. Cos w rodzaju
wypozyczalni zarzadzanej przez miasto. Zadzwonilem tam na bezplatny numer i
bingo! Auto za 49 A$ na dobe i limitem 500 km to cos dla nas! Do tego 10 A$
ubezpieczenie i z ok. 200 A$ mamy transport i nocleg rownoczesnie!
Oszczedzamy, oszczedzamy.
Zwiedzilismy ANZAC Hill, pomnik ku pamieci zolnierzy z Australii i Nowej
Zelandii, ktorzy brali udzial w I wojnie swiatowej. Ze wzgorza roztacza sie
piekny widok na Alice i okolice, o wiele ladniejsze to miasteczko wydaje sie z
daleka, niz gdy chodzi sie po jego ulicach. Dalej piechota do Old Telegraph
Station, pierwszego kompleksu budynkow w Australii Centralnej. Stacja sluzyla
jako przekaznik pomiedzy poludniowo wschodnim wybrzezem a Darwin, ktore mialo
podmorskie polaczenie z Jawa i dalej z Europa.
Kawalek drogi do tej stacji, po drodze spotykamy grupy Aborygenow, pijanych,
brudnych i obszarpanych, kobiety i mezczyzn. Przygnebiajacy widok. Wleczemy
sie noga za noga, wydaje mi sie, ze jest coraz gorecej. Mija nas Toyota Camry,
znika za wzgorzem, za chwile wraca. Kolejny australijski cud! Dwoje starszych
ludzi podjezdza do nas. "Idziecie do stacji telegraficznej? To wskakujcie do
nas, bo to jeszcze kawalek!" Ze staruszkami zwiedzamy stacje, bo zapewnili, ze
beda szczesliwi, jezeli beda mogli zawiezc nas z powrotem do Alice. Wysadzaja
nas w centrum. I jak tu nie kochac tych ludzi? Zmeczeni wracamy do Toddy'ego.
Po kapieli babecue przy hostelowym barze - placisz 8,50 A$ za osobe i wcinasz
ile mozesz - grillowana baranina, kurczak, kielbaski, salatki, pieczone
ziemniaki, chleb. Do tego piwko (3 A$) lub winko (2A$). Delicious! Spac, bo
jutro ciezki dzien, jazda przez Outback do Uluru.
06.07.2002
Rano chmury, w nocy byla ujemna temperatura. Przeciera
sie powoli. Pomalu sie zbieramy, z hostelu musimy wyjsc do 10. Auto
odbieramy kolo poludnia. Najpierw jednak bezplatne sniadanko, tosty,
dzem i Vegemite - australiski przysmak, cos w rodzaju kostki rosolowej
do smarowania na chleb. Do tago kawa i herbata, wszystkiego skolko
ugodno.
Siedze w punkcie kontaktu ze swiatem, internet (6 A$/godz.) i telefony. Jest
juz 11.00, lecimy zobaczyc, moze nasze auto przyjechalo. Nie wiem jak bedzie z
Internetem na Uluru, tym bardziej, ze planujemy spac w samochodzie. Ale na
pewno odezwe sie po powrocie. Jeszcze jedna noc pozniej spedzimy w Alice i
ruszamy na wybrzeze, do Townsville i Cairns. Do zobaczenia.
Aha, dziekuje za wszystkie listy. Rafal, Agata i Artur, pozdrawiamy serdecznie
i bedziemy w kontakcie. Czesc!
|