Odcinek 16 - opublikowany 13.07.2002 - SMS znad oceanu
Wyprawa Radka - relacja bezposrednia
|
|
Wstep |
> |
Pomysl,
poczatki, wizy, bilety |
> |
Australia,
z czym to sie je? |
> |
Zbieranie
kwitow |
> |
Jak
pokonac te trase? |
> |
Dzien
wyjazdu |
> |
A
jednak kraina Oz naprawde istnieje |
> |
Za
kolkiem, z Sydney do Bega |
> |
SMS
z Port Fairy, Jedziemy dalej |
> |
Adelaide |
> |
Miasteczko
jak Alice Springs |
> |
SMS
ze szczytu Uluru, Dziennik z Alice |
> |
SMS
znad oceanu, Z Czerwonego Centrum do tropikalnych plaz |
> |
SMS
z drogi, brzegiem Pacyfiku w dol, Rozkosze i cuda |
> |
SMS
z punktu wyjscia, |
> |
SMS
z Frankfurtu - Europa, Europa!!
SMS z Poznania - Godzina powrotu
Juz w domu |
> |
Zakonczenie
i podsumowanie |
|
Czesc, jestesmy w Clifton Beach, 20 km na polnoc od Cairns. Wynajelismy
cabin (domek campingowy), warunki rewelacja. 300 m do plazy,
woda w oceanie ciepla. W planach Kuranda i snorkelling (pletwonurkowanie)
na rafie. Po wypoczynku ruszamy na Fraser Island. Na razie!
Odcinek 17 - opublikowany 15.07.2002 - Z Czerwonego Centrum
do tropikalnych plaz
10.07.2002
No to ruszamy. Z pelnymi plecakami ledwo doczolgalismy sie na dworzec
Greyhounda (albo rownie dobrze, McCafferty's, obie te firmy jezdza razem).
Jest juz pare osob, czekaja na ten sam autobus. Widac po przywieszkach na
bagazach. Po check-in przy kontuarze obslugi dostaje sie takie wlasnie
zawieszki, z nazwa miasta docelowego, by uniknac pomylenia
trasy bagazu.
Ok. 14.30 podjezdza wielki "coach" z firmy McCafferty's wlasnie. Ladujemy
nasze bagaze do komory pod autobusem i zajmujemy miejsca. Przekroj podroznych,
tak jak w Ghanie, pelen. Od nam podobnych wedrowcow z plecakami, przez nobliwe
malzenstwo, kilku samotnikow, po stara Aborygenke z olbrzymia siatka pelna nie
wiadomo czego.
Autobus rusza punktualnie. Jest przyjemnie, miejsca na nogi dosyc (wiecej niz
w autobusie, ktorym jechalismy do Frankfurtu). Po kilkunastu kilometrach jeden
z dwoch kierowcow wlacza film na video, jakas komedia o bejsbolistach, z braku
laku zerkamy. Co paredziesiat kilometrow autobus zatrzymuje sie na stacjach
benzynowych lub skrzyzowaniach; kierowcy dostarczaja poczte do skrzynek i
produkty spozywcze do sklepow. Wlasnie na stacji Shella, gdzies w miejscu
chyba bez nazwy, pozostawili pare ogromnych pudel z napisem "Alice
Springs Bakery" - swiezy chlebek dla farmerow.
Jadac, obserwujemy grupy Aborygenow wystajacych przy drodze w oczekiwaniu na
im tylko znane zdarzenia. Przejazd autobusu wzbudza w nich wyrazny entuzjazm,
moze czekaja na swoich. Wyglada to jednak dosyc przygnebiajaco, ludzie ci sa
brudni i obszarpani, stanowia wyrazny kontrast na tle dostatnio odzianych i
zadbanych bialych wspolziomkow.
Powoli zapada zmrok, jak powiedzial kierowca przez system naglasniajacy:
"Slonce zachodzi, kangury wychodza na drogi". Niestety to prawda, co rusz przy
drodze widac zmasakrowane kangurze zwloki. Coz, prawo buszu!
W zupelnych ciemnosciach dojezdzamy do Tennant Creek. To pierwsza stacja
przesiadkowa. Autobus, ktorym podrozujemy, jedzie prosto do Townsville, nie
musimy sie o nic troszczyc, wyprostujemy tylko nogi i jedziemy dalej.
Podrozni zmierzajacy do Darwin, opuszczaja pojazd, ich bagaze rowniez. Niemal
zaraz po naszym, na malutki terminal wtaczaja sie jeszcze dwa autobusy: jeden
z Townsville do Darwin, do ktorego przesiadaja sie pasazerowie z naszego
autobusu i drugi z Darwin, ktory przywiozl chetnych do podrozy na wschodnie
wybrzeze.
Podobnie jak na terminalach samolotowych, nie trzeba sie zajmowac bagazem,
obsluga przeladowuje go do odpowiednich pojazdow.
Okazuje sie, ze w autobusie zostaje nas tylko kilkanascioro. Reszta pasazerow
podazyla na polnoc. Jest to nam bardzo na reke, mozna sie "rozwalic" na
podwojnych siedzeniach, tym bardziej, ze nastepny postoj dopiero o 6.00 rano w
Mt Isa. Kierowcy zycza dobrej nocy, wiec - Dobranoc.
11.07.2002
O 6.00 pobudka, jestesmy w Mt Isa. Wysiadamy przy zajezdzie, kierowcy przyjada
po nas za pol godziny, a sami jada przeladowac towary do Brisbane, niezle to
wszystko zorganizowane. Jemy sniadanko (5 A$ za osobe, tostow i kawy do oporu)
i dalej w droge.
Dosiadaja sie kolejne osoby po drodze, robi sie ciasno, co jakis czas przerwy
na siusiu (chociaz w autobusie jest toaleta, to tak w niej trzesie, ze lepiej
nie ryzykowac). I tak do wieczora.
Dupska nas juz porzadnie rozbolaly, gdy po 28 godzinach docieramy do
Townsville. Przerwa.
Mila niespodzianka, nie musimy sie nigdzie wloczyc z plecakami, na samym
dworcu autobusowym - bardzo czystym i przyjemnym zreszta - jest schronisko
YHA. Za 16 A$ od osoby (+ 10 A$ depozytu za klucz, tak jest prawie wszedzie)
dostajemy miejsca w pokoju 6-osobowym, te jedna noc przezyjemy. W srodku szok
- schronisko jest sterylnie czyste, nowoczesne, pieknie urzadzone, az sie
wierzyc nie chce, gdy przywola sie przed oczy otoczenie polskich dworcow!
Jest juz ciemno, po 19.00. Kapiel i wyskakujemy na miasto. Wyobrazcie sobie,
jest bardzo cieplo, w nocy! Przyzwyczajeni, ze po zapadnieciu zmroku robi sie
przerazliwie zimno, nie mozemy sie nacieszyc. Recepcjonista w schronisku
pokazuje nam, jak dotrzec do niedrogich knajpek. I rzeczywiscie, za necale 30
A$ pozeramy dwie wielkie, pyszne pizze i zapijamy to litrem wina. Spi sie po
tym wysmienicie.
12.07. 2002
Wynosimy sie ze schroniska. Autobus do Cairns mamy o 15.00, ale juz rano
robimy check-in, dzieki czemu pozbywamy sie plecakow. Sa tak ciezkie, ze moj
przekracza norme - 20 kg. Na szczescie nie musze robic doplaty - konczy sie na
nalepce HEAVY!
Zwiedzamy Townsville, jest bardzo cieplo i slonecznie, miasto piekne w palmach
i innej zieleni. Czuc tropik, dzungle i ocean. Z bezplatnych gazetek dla
"plecakowcow" mamy pare adresow i telefonow do roznych kwater w Cairns.
Najbardziej usmiecha sie nam np. cabin na polu caravaningowym, troche jestesmy
juz za starzy na bratanie sie z nastolatkami w schroniskach. Przez telefon (nr
bezplatny 1800 8230) rezerwujemy cabin na polu w Clifton Beach (288 A$ za 7
nocy), modlac sie by nie byla to jakas "kicha", nigdy przeciez nie wiadomo.
Cena atrakcyjna, 2-osobowe pokoje w schroniskach w Cairns kosztowaly tyle
samo, tzn. 40 A$ za noc.
O 15.00 ladujemy sie do autobusu. Pare znajomych z podrozy z Alice twarzy.
Znowu film, znowu bol w kosci ogonowej, ile do diabla mozna siedziec!?
Dzielnie jednak znosimy te 5 godzin i po 20.00 jestesmy w Cairns. Musimy sie
teraz przemiescic na przystanki autobusow lokalnych - informuje nas o tym mily
gosciu z Greyhounda, jak krolika z rekawa wyciaga plan miasta (tu wszedzie
maja darmowe plany - rewelacja), rysuje szlak. Na szczescie to tylko pare
ulic. Po drodze nasz wierny Woolworths, robimy zakupy na sniadanie. Autobusem
firmy SUNBUS, za 5,95 A$ od lebka jedziemy do Clifton Beach, kierowca tak
zasuwa, ze pokonujemy droge w 20 min. (wg rozkladu 35!).
Cabin juz czeka, jest FANTASTYCZNA! Pelne wyposazenie, kuchnia, TV, klima,
basen, zyc nie umierac! Mila osloda konca dnia. Obsluga tez milutka (jak tu
wszedzie), padamy do lozka.
13.07.2002
Jest goraco! Naprawde goraco! Caly Caravan Park w palmach, czuc powiew
egzotyki, nad glowami lataja papugi, skrzecza strasznie. Jedziemy busem na
zakupy do pobliskiego centrum handlowego, po wszystko, co bedzie nam potrzebne
przez najblizsze pare dni, w tym pyszne wino w 5-litrowym, tzw. casku (karton
z workiem w srodku, z kranikiem). To ponoc najlepszy
kompromis miedzy jakoscia wina, a jego cena (to wiem od Stana, szefa tej
witryny, sprawdzalismy to wspolnie :) ).
Po poludniu plaza, piekna, z palmami, jak na pocztowkach. Ocean cieplutki.
Przyda nam sie te pare dni odpoczynku, dotychczasowe tempo, jakie sobie
narzucilismy, kazda noc w innym miejscu, troche nas zmeczyly. Nie bedziemy
jednak sie tak calkiem lenic, we wtorek rano plyniemy statkiem na rafe, na
snorkelling (nurkowanie z maska i fajka) a w czwartek do Kurandy. W jedna
strone zabytkowym pociagiem, z powrotem kolejka linowa nad dzungla. Przy
okazji obejrzymy pokazy w wykonaniu zaespolu Aborygenow, opowiadajacych o
historii swojego narodu. Zapowiada sie ciekawie.
W piatek, 19.07. jedziemy autobusem do Maryborough, stamtad na Fraser Island,
pozniej juz tylko Sydney i do domu. Szkoda, tyle jeszcze jest tu do
zobaczenia.
|