25.06.2002
Sydney, godz. 17.00 (09.00 w Polsce)
No coz, jeszcze nie chce mi sie wierzyc, ale naprawde dotarlismy
na antypody. Siedze w kawiarence internetowej na Darlinghurst
Road, Kings Cross w Sydney. Wlasnie wrocilismy z dlugiego spaceru
po centrum, bylismy obejrzec slynny gmach opery, Royal Botanic
Garden, nie mniej slynny Harbour Bridge.
Chodzilismy, zeby sie dobic, zeby zapasc w kamienny sen dopiero
wieczorem tutejszego czasu, zeby przyzwyczaic sie do nowego zegara.
Chociaz od przylotu o 5.30 rano (21.30 w Polsce) oczy nam sie
kleily, walczylismy dzielnie, to zaraz chyba damy za wygrana.
Podroz wbrew obawom minela bardzo przyjemnie. Autobus z Poznania
do Frankfurtu przewiozl nas punktualnie, nie bylo wprawdzie szczytem
komfortu spanie na siedzaco z podkurczonymi nogami, ale co tam.
Centrum Frankfurtu rankiem okazalo sie pustym miejscem, przyslowiowa
betonowa pustynia. Niedobitki imprezowiczow raczej niskiej kategorii
zalegaly plac przed dworcem kolejowym, az strach przejsc. Troche
mi to bylo do uporzadkowanych Niemcow niepodobne, ale przeciez
swiat sie zmienia. Widocznie oni tez.
Czekanie caly dzien
we Frankfurcie bylo malo przyjemne. Nie jest to tanie miasto,
nawet jak na niemieckie warunki, w city nie dzieje sie nic, musielismy
dralowac wzdluz Menu by znalezc jaki ogrodek piwny. Potem obiad
w chinskim bistro, drzemka pod budynkiem Banku Europejskiego.
Wieczorem odebralismy plecaki ze skrytki na dworcu (2 Eu) i pociagiem
pojechalismy na lotnisko (3,15 Eu/osobe).
Terminal 2, z ktorego
startowal nasz samolot, sprawil na mnie przygnebiajace wrazenie.
Pomimo swej nowoczesnej elegancji byl jakis pusty i martwy, moze
z powodu poznej pory i malej ilosci lotow. Mniejsza o to, Boingiem
747, takim pietrowym olbrzymem, odlecielismy w przestworza. Po
12 godzinach lotu, 2 posilkach, 2 filmach i drzemce wyladowalismy
w Singapurze. Wg naszego czasu byla godz. 12.00 w poludnie, ale
tam juz 18.00.
Mielismy 2 godziny czasu
do dyspozycji, wyszlismy na terminal i zamarlismy. Tak pieknego
i tetniacego zyciem lotniska jeszcze nie widzialem. Setki sklepow
z czymkolwiek sobie zamarzysz, kafejki, fontanny, wodospady, wspaniale
oznakowanie. Postanowilismy zostawic imtroche funduszy na dalszy
rozwoj i kupilismy w jednym ze sklepow male zelazko turystyczne,
oczywiscie duty free. A co?!
Kolejny start w powietrze,
tym razem juz krotszy odcinek. Po 7,5 godzinach w powietrzu nasz
dzielny samolot dotknal kolami pasa w Sydney. Odbior bagazy, kontrola
paszportow i deklaracji celnych (przy odprawie we Frankfurcie
dostalismy do wypelnienia karty - tylko po angielsku - zawierajace
pytania o jedzenie, roslinki, zwierzatka i wirusy gruzlicy, ktore
ewentualnie moglismy wwiezc do Oz) i moglismy krzyknac: G'day,
Australia.
Na zewnatrz 7,5 st. C,
para z ust, przeciez zima. Po telefonie do Funk House, gdzie zarezerwowalismy
spanie (54 A$ za dwojke z jednym lozkiem), podjechal busik, ktory
"zgarnal" oprocz nas jeszcze Kanadyjczyka, dwoch Ozzi's
z Perth i piec mlodych Amerykanek. 15 min. jazdy i dotarlismy
do Funk House (placac po 2,5 A$ za glowe, normalnie najtaniej
mozna dojechac za 7 A$ autobusem do centrum).
Hostel typowo mlodziezowy,
ze swoja 30-tka na karku poczulismy sie troche nieswojo, ale po
paru chwilach oswoilismy sie ze scianami z grafitti i olejna farba
na scianach w pokoju. Jest czysto i milo, to wazne.
Kapiel, i chociaz cialo
wolalo: "spac, jest druga w nocy", dzielnie odpowiedzielismy,
ze jest 10 rano i idziemy zwiedzac.
I wiecie co: tu jest
pieknie. Zdjecia w przewodniku klamia, sa jak dmuchana lala przy
prawdziwej Pameli Anderson. Wrazenie niesamowite. Wprawdzie juz
jutro rano jedziemy dalej, ale swietnie, ze Sydney zostawimy sobie
na deser. Jezeli w calej Australii jest tak pieknie (a moze piekniej?)
to chyba sie zakochamy w tym kraju. Zaczatek, takie zauroczenie
pierwszym wejrzeniem, juz wystapilo. O rozwoju lub klesce tego
uczucia dowiecie sie pierwsi.
A teraz wybaczcie, ale
naprawde ledwo stukam w klawisze. Koles z obslugi sie dziwnie
patrzy, pewnie mysli, ze jestem zawiany. A ja dopiero pojde do
sklepu po piwko (jakies 20 m od hostelu). Przygoda wystartowala,
straszny wilk, zwany podroza na drugi koniec swiata, okazal sie
nie taki grozny jakgo malowali, lacznosc dziala (SMSy ida jak
burza, oboje mamy telefony w Plusie, nie wiemjak z innymi operatorami)
a my jestesmy zmeczeni, ale szczesliwi. I tak trzymac.
Do zobaczenia. Dobranoc.